piątek, 25 września 2015

Robert Pattinson: jestem pogubiony

Jeden z najpopularniejszych współczesnych aktorów świata otwarcie wątpi w swój talent. Robert Pattinson opowiada o ciemnej stronie sławy, niechęci do własnej brody i najnowszym filmie "Life".


W ten jeden z nielicznych dni, gdy tego roku w Londynie naprawdę panowało lato, na dodatek w piątkowe popołudnie zadowoleni z siebie pracownicy mogli pozamykać biurka i wylec na ulice, modni i opaleni niczym posiadacze kart członkowskich ekskluzywnego klubu Shoreditch House. W tym samym czasie w należącym do tegoż przybytku mało używanym pomieszczeniu zwanym Biblioteką przebywa Robert Pattinson, 29-letni brytyjski aktor. Nie jest opalony i jak zawsze epatuje bladością niczym wampir, którego rola przyniosła mu sławę. Nie jest też w żadnym razie zadowolony z siebie. Prawdę mówiąc trudno być mniej zadowolonym z siebie niż on. A do Shoreditch House przyszedł dziś pracować: będzie udzielał wywiadów, co uważa za najmniej sympatyczny element wykonywanego przez siebie fachu – dodajmy, fachu, o którym sądzi, że nie wykonuje go specjalnie dobrze.



Czy Pattinson często tu przychodzi? – Hmm, taaa, no może. Powiedzmy – decyduje na koniec. – Kiedyś chodziłem tutaj na siłownię, aż pewnego dnia uświadomiłem sobie, że nie chcę, żeby ludzie patrzyli, jak ćwiczę – wybucha niespodziewanym rechotem. – Zawstydzało mnie to – wyjaśnia. – Pocisz się podnosząc 4,5-kg ciężarki… A wieści szybko się rozchodzą.

Aktor ma dziś na sobie biały T-shirt, lekką kurtkę, czarne dżinsy, buty i czapkę basebolówkę bez logo. Zapuścił krzaczastą brodę. – Och, doprowadza mnie do szału – mówi o niej. – Proszę dać mi znać, jeśli coś mi się do niej przyczepiło. Najgorzej bywa z awokado – stwierdza Pattinson gładząc się po podbródku. – Taaa, awokado nie jest przyjazne brodzie.

Mniej więcej wtedy dociera do mnie, że bardzo polubię Pattinsona. Nie za jakąś określoną rzecz, którą powiedział, raczej za otaczającą go aurę. Jeśli komukolwiek byłbym skłonny wybaczyć, że jest dziwakiem, to właśnie jemu. Szanse na to, że jego kariera będzie miała typowy przebieg, przepadły z kretesem odkąd w 2008 roku, w wieku 22 lat wystąpił jako wampir Edward Cullen w ekranizacji sagi "Zmierzch". Pięć filmów z tej serii uczyniło z niego superbogacza, a do tego perwersyjnie pożądanego aktora. Przykład? W ubiegłym roku w Las Vegas pewna kobieta poślubiła naturalnej wielkości kartonowy wizerunek Pattinsona. W podróż poślubną zabrała "go" do słynnego napisu "Hollywood".


Taka uwaga otoczenia oraz liczne dowody niechcianego uwielbienia każdemu zawróciłyby w głowie. A jednak ujmujące w Pattinsonie jest to, że najwyraźniej nie zmienił się od czasów, gdy nie był jeszcze jednym z najsłynniejszych aktorów świata. Ma w sobie coś z błazna. Jest gotów nabijać się ze mną z resztek awokado w swojej brodzie.


Krótko mówiąc, Pattinson nie uważa się za nie wiadomo kogo. Pozostał 20-paroletnim londyńczykiem, synem sprzedawcy zabytkowych samochodów i agentki modelek. Ale to, co u Pattinsona najciekawsze, to sposób, w jaki zarządza swoją karierą. W pewnym uproszczeniu można by powiedzieć, że dziś każdy reżyser chciałby mieć tego aktora w swoim filmie, bo Edward ze "Zmierzchu" nosi nazwisko, które nada rozgłos każdemu przedsięwzięciu, a do tego posiada rzesze gotowych kupić bilety fanów. A jednak Pattinson woli korzystać ze swoich wpływów w nietypowy sposób. Sam wyszukuje swoich ulubionych reżyserów ("Nie ma ich wielu, bo podobają mi się dość specyficzne filmy"). Nie żąda wtedy dla siebie głównej roli, ani nie domaga się, by to jego nazwisko zostało napisane największymi literami na plakacie – choć często potem tak właśnie jest. Pracował już dwukrotnie z Davidem Cronenbergiem ("Cosmopolis" i "Mapy gwiazd") oraz z Wernerem Herzogiem, u którego wystąpił jako T.E. Lawrence w "Królowej pustyni", niebawem wchodzącym do kin filmie biograficznym z Nicole Kidman i Jamesem Franco. Właśnie podpisał kontrakt na rolę astronauty w obrazie na podstawie pierwszego scenariusza Zadie Smith.

A jeszcze w tym miesiącu [w Wielkiej Brytanii] Pattinsona zobaczymy w "Life" Antona Corbijna, ciepłym i wnikliwym filmie o Jamesie Deanie. Ale Pattinson nie zagra Deana. Będzie Dennisem Stockiem, fotografem agencji Magnum, który zaprzyjaźnił się z aktorem w 1955 roku i zrobił mu kultowe zdjęcie, na którym Dean kroczy przez Times Square, w deszczu, paląc. Pattinson upiera się, że nawet przez sekundę nie pomyślał o lobbowaniu na swoją korzyć, by zagrać Deana – rola ta ostatecznie przypadła Dane’owi DeHaanowi. – Nawet nie wiedziałbym, jak się do tego zabrać – podkreśla. (…)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

share